Ordynacja wyborcza do Sejmu RP

40. posiedzenie Senatu 2 kadencji, 20 maja 1993 roku

 

Wypowiedź Senatora Zbigniewa Romaszewskiego zamieszczamy w obszernych fragmentach:

"(...) Ordynacja wyborcza jest jedną z najistotniejszych ustaw ustrojowych, które określą przyszły kształt Rzeczypospolitej. Dlatego uważam, że tej ustawie powinniśmy poświęcić wiele uwagi i nie ulegać tendencjom, które zdominowały Sejm tak, że uznał, iż realizacja pewnych doraźnych interesów może przeważyć nad realizacją zasadniczego kształtu państwa, państwa demokratycznego.

Na czym polega to całe nieporozumienie? Na małym wyrobieniu politycznym posłów i na pewnej dezorientacji ekspertów. Mówiono tu, że ustawa jest poprawna legislacyjnie. Niektórzy mieli co do tego wątpliwości. Uważam, że amatorskie zainteresowanie procedurami wyborczymi prowadzi nas do wniosku, iż tę ustawę pisali ludzie, których to zagadnienie w ogóle nie interesowało. Nie ma ona nic wspólnego z tym, co na świecie już od dziesiątków lat jest wiadome. Wysuwa pewne cele, ale używa do ich realizacji całkowicie nieodpowiednich narzędzi.

(...) Eksponowany jest problem konsolidacji sceny politycznej, co zapewne przyświecało autorom ordynacji wyborczej, to w zasadzie jest rzeczą powszechnie znaną wśród osób, które zajmują się prawem konstytucyjnym, że tego rodzaju opcje stwarza ordynacja większościowa, nie zaś ordynacja proporcjonalna. Zalety ordynacji proporcjonalnej przecież nie polegają na tym, żeby konsolidować scenę polityczną. Podstawową i powiedziałbym, jedyną, zaletą ordynacji proporcjonalnej jest to, że stanowi ona najwierniejsze odwzorowanie różnic politycznych panujących w społeczeństwie. Do tego właśnie służy.

Jeżeli chcemy konsolidować za pomocą ordynacji proporcjonalnej, to tworzymy w tym momencie w wielu miejscach jakieś nieprawdopodobne progi: 5% próg wyborczy przy wyborach w okręgu, 8% dla koalicji, próg dla listy krajowej, próg w zarejestrowaniu listy. To niebywałe, proszę państwa! Tworzy się nieprzekraczalny próg dla zarejestrowania listy! Pięć tysięcy podpisów w połowie okręgów wyborczych, w dwudziestu sześciu okręgach wyborczych w tym kraju, czy ktoś się zastanawiał co to znaczy?! Przypuszczam, że ten pomysł wyszedł od jakiegoś Warszawiaka albo Ślązaka, tam rzeczywiście zebrać pięć czy dziesięć tysięcy podpisów, to nie jest problem. Dwadzieścia dwa okręgi to okręgi od trzech do pięciu mandatów, wobec tego skupiają poniżej 1% ludności. Proszę zebrać pięć tysięcy podpisów w bialsko-podlaskim, chełmskim, czy podobnym województwie. To jest po prostu niemożliwe! Obowiązek zbierania pięciu tysięcy podpisów w połowie okręgów wyborczych to w ogóle nie jest do wykonania! To przecież gilotyna! I temu właśnie miało służyć!

Ta ordynacja, nie jest ordynacją proporcjonalną, niestety, również nie jest ordynacją większościową. Powiedzmy sobie szczerze, ta ordynacja jest po prostu ordynacją tendencyjną i to był jej cel. Dlatego wykonuje się te zupełnie nieprawdopodobne łamańce prawne! Naprawdę nie wiem, po co się tak upierać przy tej proporcjonalności, kiedy nie zamierza się jej respektować? Od czasu, kiedy zlikwidowano w Polsce analfabetyzm, każdy wie, co to jest relacja proporcjonalności. Każdy dostaje liczbę mandatów proporcjonalną do liczby głosów, które dostał: y = kx, tego uczą w szkole podstawowej. Skąd, wobec tego, biorą się te wszystkie progi, te wszystkie cuda? Nie ma to nic wspólnego z proporcjonalnością, to słowo przestaje cokolwiek znaczyć, bo proporcjonalność rozumiana tak, jak ją rozumie przeciętny człowiek, oznacza dokładne odwzorowanie stanu politycznego społeczeństwa. Może my się po prostu przy rym nie upierajmy? Relacja proporcjonalności nie jest, po prostu, realizowalna. Dlaczego? Dlatego, że posłów nie daje się dzielić na kawałki, a z prostej zasady proporcjonalności wypadałoby, że jakiejś tam partii przypada 2,34 mandatu, czy 5,17 mandatu. Posła nie da się pociąć, wobec tego trzeba stosować jakieś metody. Coś z tym fantem zrobić. Są pewne metody, które aproksymacyjnie pozwalają w jakiś sposób tę proporcjonalność realizować. Na przykład metoda d'Hondta, na którą się zdecydowano. Jest i metoda Saint-Legue'a, i metoda imperiali, dająca zresztą znacznie większe przywileje silnym partiom. Tych metod jest wiele.

Ta ordynacja jest zła również z innego powodu. Otóż nikt nigdzie na świecie nie wymyślił, żeby realizować wybory według zasady d'Hondta w okręgach trzy - do pięcio-mandatowych. Wtedy bowiem zasada d'Hondta w ogóle nie spełnia założenia proporcjalności, po prostu nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek proporcjonalnością. Czy ma wobec tego jakikolwiek sens? To będą przecież kolejne niekonsekwencje.

Mówimy o konsolidacji, wprowadzamy więc 8% próg dla koalicji. Jeżeli jednak mówimy o konsolidacji, to po co podwyższamy próg dla koalicji? Niech się konsolidują, niech mają te 5%! Na dodatek art. 4 jest przepisem całkowicie martwym i całkowicie pustym, bo niezależnie od tego w art. 77 tworzymy pojęcie obywatelskiego komitetu wyborczego, który ma normalny próg 5% - i teraz konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni różnicę między koalicją a obywatelskim komitetem wyborczym. Każdą koalicję można będzie nazwać obywatelskim komitetem wyborczym i będą trwały spory sądowe, czy ona jest kryptokomitetem, a w rzeczywistości koalicją, czy na odwrót. Po co robić tego rodzaju łamańce, kiedy mówimy o konsolidacji? Wprowadźmy jedne 5% i będzie spokój.

Głównym problemem, który jednak wskazuje na to, że ta ordynacja po prostu jest nie tylko zła, ale wręcz nienaprawialna, jest w gruncie rzeczy to, że nie da się zrealizować ordynacji proporcjonalnej w okręgach trzy-, cztero-, pięciomandatowych, eksperci powinni o tym wiedzieć. Powinni to wiedzieć wszyscy legislatorzy, w zasadzie jest to rzecz oczywista dla ludzi zajmujących się prawem konstytucyjnym w praktyce.

Zastanawialiśmy się nad tym. Art. 46 - podział Polski na okręgi. Nawet gdyby wykonać w rym momencie inny podział, to zaczynamy wchodzić w obszar organizacji komisji wyborczych i w tym momencie cały rozdział dotyczący powoływania państwowych i okręgowych komisji trzeba przewracać do góry nogami. Nie da się tego zrobić w takim czasie, ale trzeba. Nie udawajmy, że ordynacja w okręgach trzymandatowych jest proporcjonalna. Różnica wielkości okręgów wyborczych stwarza istotną różnicę w szansach wyborczych, właściwie w literaturze jest rzeczą powszechnie znaną, że próg (procent głosów pozwalających na otrzymanie mandatu) jest odwrotnie proporcjonalny do wielkości okręgu. W okręgu trzymandatowym ten próg wynosi 16,6%, w okręgu siedemnastomandatowym - 3%. To stwarza inny charakter wyborów w okręgach dużych i małych, są to rzeczy powszechnie znane, i nie ma co ludziom wmawiać, że tak nie jest.

Na zakończenie przedstawiłbym jeszcze swoje zasadnicze poglądy, które wypowiadam właściwie od początku mojego "senatorowania". Jestem zdecydowanym zwolennikiem ordynacji większościowej. Dlaczego? To co w tej chwili powstało w Sejmie jest w najwyższym stopniu niepokojące. Nastąpiła w gruncie rzeczy pełna alienacja Sejmu. Ordynacja proporcjonalna - nawet ta poprzednia, już nie mówię o obecnej - całkowicie uniezależnia posła od wyborcy i od kierownictwa jego partii. O czyimś mandacie i czyjejś obecności w Sejmie nie decydują wyborcy, o tym decydują kierownictwa partii. Ludzie to wiedzą. Wiedzą to również posłowie. Nie muszą oni w żaden sposób reprezentować aspiracji czy żądań społecznych. Mogą po prostu prowadzić swoją politykę in abstracto, w międzypartyjnych grach o władzę lub inne interesy. Jest to, proszę państwa, budowanie systemu partyjniactwa, z czego nikt nigdy nie musi się rozliczać. Jest to w gruncie rzeczy ciężar Polski Dwudziestolecia. To samo zjawisko rozkłada w tej chwili Włochy.

Obecnie wyborca przestał się w gruncie rzeczy liczyć. Partie, które mają rzeczywiście organizacje terenowe, działające w terenie, to naprawdę wyjątki. Partie żyją właściwie i działają na Wiejskiej. I długo będą mogły tu żyć i działać w świętym spokoju, gdy napiszą taką ordynację, iż ludzie, tak czy tak, będą musieli je wybrać.

Tę niebywałą arogancję musimy przerwać. To nie może dłużej trwać. Ludzie chcą głosować na ludzi, chcą mieć zaufanie do tych, których wybierają, nie zaś głosować na jednych, podczas gdy do parlamentu będą wchodzili inni. Lista krajowa - ja nawet nie jestem przeciwnikiem listy krajowej. Lista krajowa była również przed wojną. Istnieje ktoś taki, jak ogólnopolski działacz polityczny. My jednak znowu tworzymy z jakąś niebywałą hipokryzją listę dla ludzi, którzy zostali odrzuceni w okręgach wyborczych. Kiedyś była to lista reprezentacji poszczególnych partii, w tej chwili jest to lista tych, którzy nie przeszli. Taka tylna droga, żeby dostać mandat. Za to swoich czołowych działaczy wysyłamy gdzieś na prowincję, mają kandydować w okręgach, gdzie w ogóle nie bardzo wiedzą, o co chodzi. Po co to robić? Po co tworzyć pewnego rodzaju fikcję? Po co jest ta cała hipokryzja, w której tutaj żyjemy?

Jeżeli ta ordynacja przejdzie, to pogląd, iż 30% ludzi będzie reprezentowanych w Sejmie, będzie poglądem niezwykle optymistycznym. Sądzę, że 70% polskiego społeczeństwa nie będzie reprezentowane, bo przecież już w poprzednich wyborach frekwencja była na poziomie 60%, czyli nie uczestniczyło w nich 40%. Przy tej ordynacji sądzę, że absencja będzie jeszcze większa, a na dodatek część wyborców będzie głosowała na te partie, które w ogóle nie przejdą. Będziemy więc mieli trzydziestoprocentową demokrację, reszta zaś znajdzie się na ulicy. Jeśli stosujemy narzędzia do realizacji swoich własnych doraźnych celów, to takie będą efekty. Tylko że koniec żałosny i dramatyczny dla państwa.

Muszę powiedzieć, iż zdumiała mnie szczerość niektórych wypowiedzi, że absencja będzie taka niska. Mam tutaj fragment z „Rzeczypospolitej", gdzie pan Piotr Aleksandrowicz powiada, że sytuacja reformatorów nie jest wszakże beznadziejna, i to nie tylko z powodu rozdrobnienia antyreformatorskiej opozycji czy też podziału w związkach zawodowych. Po pierwsze, nie wszyscy obywatele zamierzają uczestniczyć w głosowaniu. Z punktu widzenia przemian w Polsce, rozkład deklaracji wyborczych wydaje się korzystny. Zamierza głosować wyraźnie mniej niż zwykle osób starszych, źle wykształconych, o najniższych dochodach, rolników. Gdyby wszyscy, którzy dziś deklarują brak zainteresowania wyborami, poszli do urn, zyskałyby partie pozostające w opozycji do reform i mające w swych programach hasła, które obiektywnie oznaczają zahamowanie przemian. Zatem, nieco cynicznie rzecz ujmując, partie reform nie powinny być zainteresowane wyższą frekwencją wyborczą. Tyle za autorem artykułu. Zdumiewająca szczerość sił postępu. Zresztą również pan profesor Wilczyński pyta, czy dla uzyskania sukcesów gospodarczych powinniśmy w Polsce ograniczyć demokrację i uważa, że odpowiedź powinna być zupełnie jasna. Wobec tego co z demokracją, ową wartością nadrzędną? Sprawa jest bardzo prosta: „małolatom", którzy się muszą jeszcze wiele nauczyć, nie zapewniamy przed osiągnięciem pełnoletności, pełnych swobód demokratycznych. Trzeba się uczyć i słuchać, proszę państwa.

Tak więc powinniśmy się uczyć, i myślę, że ta ordynacja realizuje owe głębokie myśli polityczne. Ja jestem jednak temu głęboko przeciwny i proponuję, żebyśmy tę ordynację po prostu odrzucili i zabrali się do pracy nad normalną, demokratyczną ordynacją większościową, która będzie społeczeństwo konsolidowała, i która będzie po prostu uczciwa."

Senator Zbigniew Romaszeski mówił również o dostępie komitetów wyborczych do czasu antenowego. Zdaniem Senatora, każdy komitet, nawet ten, który ze względu na niewielkie poparcie nie uzyskał bezpłatnego czasu antenowego miał jednak prawo dokupić sobie, ewentualnie, ten czas do maksymalnej wysokości przyznawanej poszczególnym komitetom, co nie jest możliwe w myśl proponowanych przez Sejm przepisów.

Senator Zbigniew Romaszewski mówił dalej: "Z dużym zadowoleniem stwierdziłem istnienie art. 153, ograniczający wypływ budżetowych pieniędzy na kampanię wyborczą. Jest tu natomiast jedna luka, bardzo poważna, którą należałoby również domknąć, ograniczając możliwości dotowania przez przedsiębiorstwa państwowe, komunalne, i tak dalej. Proponuję wprowadzenie ust. 5, stanowiącego, że podmioty korzystające z dotacji skarbu państwa również nie mogłyby dotować kampanii wyborczych poszczególnych partii. To bardzo ważne, gdyż może powstać sytuacja, że pieniądze skarbu państwa będą przekazywane, powiedzmy, jakiejś fundacji, a ta będzie subsydiować kampanię wyborczą. To taki pośredni sposób finansowania kampanii wyborczych ze skarbu państwa. Bardzo bym prosił, ażeby ta "dziura" również została przez Wysoki Senat "zatkana"."

Więcej o dyskusji nad tym punktem na stronie Senatu RP.
patrz: Senat 2 kadecncji > stenogramy posiedzeń > 40 posiedzenie > pkt. 1